niedziela, 3 kwietnia 2016

Thirty One


-Dzięki za sprawienie, że musiałem to kupić. - powiedziałem sarkastycznie, rzucając w mamę pudełkiem tamponów.

Łapiąc je, Pattie jedynie uśmiechnęła się, wzruszając - Przepraszam, huh. Potrzebowałam więcej.

Chwyciłem się za nos, potrząsając głową. - Ugh. Proszę, po prostu.. nie.

A ona zaśmiała się, ewidentnie ciesząc się moim zażenowaniem.

Obróciłem się i zacząłem przeskakiwać co dwa schodki, nie chcąc niczego więcej, oprócz rzucenia się na moje łóżko i pójścia spać.

Wciąż mogłem poczuć rozbrzmiewający ból głowy.

Ale byłem zaledwie w połowie schodów, kiedy rozbrzmiał za mną głos Pattie.

-Justin! Gdzie ty idziesz? Frank może tu być w każdej minucie, potrzebuję cię tutaj na dole przy obiedzie!

Zajęczałem w duchu.

Dlaczego ten dzień musi stawać się jeszcze gorszy, niż już był?

-Będę na dole za minutę. - odkrzyknąłem w odpowiedzi.

Potrząsając głową, pokonałem resztę schodów, dopóki nie dotarłem do swojego pokoju.

Przebrałem się w "milsze" ubrania (mając nadzieję, że przez to uda mi się dostać na dobrą stronę mojej mamy) zanim pokonałem z powrotem drogę na dół po schodach. 

Godzinę i pół później byłem gotowy by zwymiotować.

I to nie z powodu jedzenia.

Ten kutas przyszedł i przez cały swój pobyt tutaj właził w dupę mojej mamie, mamrocząc jej przyprawiające o mdłości rzeczy i celowo wykluczając mnie z konwersacji.

Przemówiłem może z dwa razy przez cały ten czas.

Kiedy obiad z piekła rodem wydawał się nareszcie dobiegnąć końca, praktycznie wyskoczyłem ze swojego siedzenie i zacząłem biec w stronę schodów.

-Justin, zaczekaj! - usłyszałem głos tego kutasa za sobą. 

Powstrzymując się przed wywróceniem oczami, obróciłem się twarzą do niego, od razu zaciskając szczękę.

-Co? - powiedziałem oschle.

Przebiegły uśmieszek rozciągnął się na jego twarzy na moment, kiedy wszystko co robił, to patrzenie się na mnie.

Odpowiedziałem mu tym samym spojrzeniem, z każdą sekundą czując się coraz bardziej wkurzonym.

-CO? - warknąłem, powtarzając się.

-Ja po prostu... mam coś, o co chciałbym zapytać twoją mamę. - powiedział w odpowiedzi, luźno wzruszając ramionami.

Nagle, poczułem nieproszoną gulę w moim gardle.

O czym on gadał? 

Zanim w ogóle mogłem przetworzyć to co się dzieje, bądź powiedzieć cokolwiek w odpowiedzi na to, on obrócił się twarzą do mojej mamy, a szelmowski uśmieszek utworzył się na jego twarzy.

Poczułem jak moje serce przyspiesza, wściekle bijąc w mojej klatce piersiowej, podczas gdy chmara motyli zaczęła latać po moim brzuchu.

To nie mogło być to, co myślałem, że było....

Wkrótce wraz z przeraźliwym szokiem, zdałem sobie sprawę, że jednak było.

W tym momencie, Frank obrócił się całkowicie do mojej mamy i ukląkł na jedno kolano, gładko wyciągając ciemno fioletowe pudełko na pierścionek ze swojej kieszeni. 

-Pattie Mallette. - zaczął, wpatrując się jej w oczy.

I w dokładnie tym momencie, ona sapnęła, a jej ręce poleciały ku górze by zakryć jej usta.

A on tylko uśmiechnął się jeszcze bardziej.

I wtedy, po długiej, wolnej i niewiarygodnie potwornej chwili ciszy, Frank ponownie przemówił.

-Czy wyjdziesz za mnie?

I wtedy, w jednej chwili, poczułem jak moje serce się zatrzymuje.

Nie mogłem nawet mówić.

W prawdzie, nie mogłem nawet oddychać.

Praktycznie dusiłem się niczym, gdy stałem tam i patrzyłem się na moją mamę, z niepokojem czekając na to co zamierzała powiedzieć w odpowiedzi.

Nareszcie, po wydawałoby się latach, poruszyła się.

Oczy zaszły jej łzami, a szczęka opadła, podczas gdy potrząsała głową tam i z powrotem, prawdopodobnie w szoku.

-Frank...- wymamrotała,  słowa wyślizgnęły się z jej ust, a następnie wtopiły się w panującą ciszę.

Frank patrzył się na nią z nadzieją, a kolejna dziwna emocja była schowana za jego uśmieszkiem.

Wtedy, nagle, mama sapnęła. - Oczywiście, że tak!

I z tym, pochyliła się w dół, owijając swoje ręce wokół niego, ciasno go przytulając i pozwalając łzom płynąć strumieniami z jej oczu.

I dokładnie w tym momencie poczułem jak moje serce łamie się na nowo.

Ona nie mogła powiedzieć 'tak'.

Ona nie mogła.

Ale to zrobiła. 

Fala szoku, nieszczęścia, niedowierzania i rozczarowania uderzyła we mnie niczym huragan i byłem zmuszony wziąć krok w tył, jakby rzeczywiście we mnie uderzyła.

Kiedy Frank trzymał moją mamę w objęciach i kołysał nią tam i z powrotem, mogłem poczuć jak diabelski uśmieszek ponownie zawitał na jego twarzy.

I w tam momencie jego oczy spotkały moje.

Następnie, wciąż tuląc niczego nie świadomą Pattie, która była zwrócona do mnie tyłami, uśmiechnął się jeszcze szerzej i jeszcze wredniej, puszczając mi oczko.

A z ruchu jego warg mogłem dokładnie wyczytać 'Koniec gry'.

To nie miało znaczenia, bo wiedziałem, że on nie będzie w stanie dostać to, czego chce - moich pieniędzy.

Pewnie stanę się pełnoletni zanim oni wezmą ślub (o ile kiedykolwiek pozwolę, aby do tego doszło), ale wciąż dostanie tego czego chciał - sławę.

A nawet gorsze od tego wszystkiego było to, że on dostanie kobietę, która zawsze coś dla mnie znaczyła. A zatem, nareszcie zabierze całą jej uwagę ze mnie i skupi ją całkowicie na sobie. 

Na dobre.

Czując jak moje życie całkowicie wysmykuje mi się z rąk i spada w dół, obróciłem się i bez żadnego słowa wyszedłem tak szybko z domu jak tylko to możliwe, zatrzaskując za sobą drzwi. 

Potrzebowałem się tylko kurwa stąd wydostać.


*******


Mandy Nash
-Hej, słońce?- Moja mama, Renee Nash zawołała z kuchni.

Siedziałam przy kuchennej wyspie w środku kuchni po obiedzie, głowiąc się nad moim zadaniem z  Francuskiego. Spojrzałam na nią, unosząc brwi pytająco. 

Woda leciała z kranu, podczas gdy mama myła naczynia po obiedzie, kiedy nagle postanowiła się odezwać.

Miała metalową łyżeczkę umieszczoną w jednej dłoni i jasno żółtą gąbkę przyciśniętą do niej, pocierając je o siebie.

-Tak?- zapytałam, przyglądając jej się, gdy wyglądała przez okno umieszczone nad zlewem z uniesionymi brwiami.

Zatrzymała się na moment, ewidentnie o czymś myśląc, po czym się do mnie odwróciła, w roztargnieniu kontynuując czyszczenie łyżeczki, tak jak to robiła wcześniej. 

-Czy ten chłopak...- zaczęła. -...ten ze spożywczego.- dodała, aby sprecyzować. 

Pokiwałam powoli, czekając, aż dojdzie do sedna. 

Zatrzymała się ponownie. -Czy to był Justin Bieber?-

Czułam przez moment jak żołądek mi się przewraca. Nic nie mogłam zrobić oprócz gapienia się na nią.

Po chwili powoli pokiwałam głową. -Tak.- odpowiedziałam, czując, jak moje usta wysychały.

-Wow, prawie go nie poznałam przez te okulary przeciwsłoneczne.- Renee skomentowała to ton ciszej, tak jakby mówiła  bardziej do siebie, niż do mnie.

-Dlaczego?- Spytałam.

Spojrzała z powrotem na mnie. - Po prostu się zastanawiałam, to znaczy... kiedy go zobaczyłam, mogłam przysiąc, że wiedziałam, kto to jest, ale nie byłam pewna. I to dla tego cię spytałam, kto to jest, gdy zaczął odchodzić. - pokręciła swoją głową. - To znaczy, wydaje mi się, że widziałam go na rodzinnej imprezie, kiedy Ryan wyszedł ze szpitala. Wiesz, tej, na której on i Chaz Somers się pojawili.- pokręciła głową ponownie, tym razem ze zdziwienia. -Wow. Ta dwójka i Ryan bardzo urośli. Pamiętam, jak byli małymi chłopcami. Nigdy nie chciałaś być w ich pobliżu, oprócz Ryana.

-Ta, to się nie zmieniło.- zamruczałam pod nosem.

-Co?

-Nic.- Szybko odpowiedziałam.

Renee ponownie ucichła, umieszczając łyżeczkę i gąbkę ponownie w zlewie i ze zdumieniem opierając się o blat. - On naprawdę urósł. Mam na myśli Justina Bieber'a. 

-Mamo, proszę nie mów mi, że chcesz być jego MILF*, bo to by było złe z wielu powodów. - powiedziałam sucho, a irytacja przesiąknęła mój ton głos.

Posłała mi karcące spojrzenie. -Amanda! - Powiedziała karcąco. - To nie był odpowiedni komentarz!

Prychnęłam. 

Używała mojego pełnego imienia tylko wtedy, gdy jest na prawdę wściekła.

-Przepraszam. - wymruczałam zażenowana. 

Nie byłam pewna czy był on odpowiednim obiektem do tego typu myśli.

Potrząsnęła głową w zdenerwowaniu. - Po prostu mówiłam o tym jak bardzo dorósł, w żaden sposób nie wyrażając swojego zainteresowania nim w ten sposób. - sapnęła cierpko. - To obrzydliwe.

Jedynie przewróciłam oczami.

Rany, zgaduję, że ludzie tutaj biorą zbyt poważnie wszystkie żarty, prawda? 

-Ogólnie, to czemu z nim rozmawiałaś?- spytała.

-Ponieważ jest moim partnerem do projektu dla Reymer'a.- odpowiedziałam.

Oczywiście, to nie był powód, dla którego rozmawiałam z nim w sklepie, ale nie zamierzałam jej tego wyjaśniać.

Nawet jeśli ulżyłabym całemu cierpieniu, które czułam wielokrotnie przez ostatnie cztery dni.

Ale musiałabym wyjawić całą prawdę o naszym romansie.

A nie zamierzałam tego robić.

Nigdy.

-Ohh...- Renee ucięła w zrozumieniu, kiwając głową. -Racja.

A ja po prostu gapiłam się na moje zadanie domowe z zniesmaczeniem.

Te wszystkie myśli o nim sprawiły, że nieproszona i nieprzyjemna gula utworzyła się w moim gardle. 

-Dobra, jest przystojnym chłopcem.- Renee skomentowała życzliwie. -Czy kiedykolwiek myślałaś o...?

-Nie. - powiedziałam. -Jest największym dupkiem na świecie. Wypranym z emocji dupkiem.

Renee przez dłuższy czas na mnie patrzyła, ewidentnie z mieszanką myśli, która właśnie kłębiła się w jej głowie. 

Hej, witaj w moim świecie.

-Skarbie,- zaczęła w końcu. - Czy jest jakiś powód przez który jesteś tak bardzo przygnębiona przez kilka ostatnich dni i powód dlaczego zostajesz w domu chora od piątku, ponieważ zerwałaś z Gregiem? Czy to on jest powodem, dlaczego jesteś teraz w takim nastroju?

Spojrzałam na nią, a niespodziewany powrót do momentu, gdy Natasha i Greg wydzierali się na mnie, pojawił się w mojej głowie. 

Nagle, westchnęłam, czując jak fala łez nadchodzi po raz milionowy w tym tygodniu. 

Boże, moje życie jest jednym wielkim bałaganem.

W tym momencie, Renee otworzyła swoje usta, aby ponownie coś powiedzieć, ale ucichła, na dźwięk dzwoniącego dzwonka do drzwi, roznoszącego się po kuchni.

Od razu wymieniłyśmy się zdezorientowanymi spojrzeniami.

-Kogoś oczekujesz?- spytała.

Potrząsnęłam głową. -Nie...- ucięłam.

Wycierając swoje dłonie z mydła w jej krwawo czerwony fartuszek i potrząsając przy tym głową, Renee przeszła przez kuchnię, mijając mnie, aby dotrzeć do drzwi frontowych, znajdujących się w korytarzu.

Obróciłam się na swoim siedzeniu, przechylając swoje ciało odrobinę w tył, tak aby z odległości móc obserwować drzwi frontowe.

Renee spojrzała przez okno, zanim otworzyła drzwi.

Stał tam przed wejściem do domu z rękoma w kieszeniach - Ryan.

-Oh.- Renee westchnęła. -Hej Ryan!

Ryana twarz rozświetliła się uśmiechem. -Cześć ciociu Renee.- odpowiedział. 

-Jak się masz?

-Dobrze, a ty? - spytał Ryan.

-Wspaniale.

Wstałam wtedy, powoli przechodząc przez kuchnię, w kierunku drzwi frontowych.

-Ja tylko...- oczy Ryana wędrowały, dopóki nie spotkały moich. -...przyszedłem zobaczyć Mandy.- powiedział, wskazując ponad ramieniem Renee na mnie, posyłając mi przy tym uśmiech.

Nie odwzajemniłam tego.

Renee spojrzała w tył na mnie, łapiąc moje westchniecie.- Oh! Okej.- uchyliła szerzej drzwi. -Wejdź.

Ryan uśmiechnął się i wszedł do środka.

-Hej Mands.- powiedział bezgłośnie, zatrzymując się przede mną.

W tamtym momencie jedynie na niego patrzyłam.

Potem, w końcu powiedziałam krótko -Cześć.

Nastała krępująca cisza.

Renee patrzyła na nas. - Dobra, muszę wracać do kuchni pozmywać naczynia. Mów, jak będziesz chciał jeść lub coś, Ryan!

-Dziękuję, ciociu Renee! - Ryan zawołał za nią, gdy się odwróciła i zniknęła w korytarzu.

Kolejna krępująca cisza nastąpiła, podczas której Ryan i ja staliśmy tutaj w korytarzu i żadne z nas nie było pewne, co ma powiedzieć. 

W końcu westchnął. -Popatrz...- zaczął niskim głosem. -Możemy...porozmawiać?

Popatrzyłam na niego, mój wyraz twarzy był pusty, gdy zastanawiałam się co odpowiedzieć.

Szczerze, ja nawet nie wiedziałam co mam mu powiedzieć.

Mój umysł był za bardzo skupiony na sposobie w jaki zostałam upokorzona w czwartek.

-Tutaj. - oświadczył, ignorując moje milczenie i wchodząc do wskazanego pokoju, pokazując mi bym podążała za nim.

Zrobiłam to, siadając na końcu kanapy, na którą on również opadł.

Panowała cisza przez kilka dobrych minut czy coś.

Wiedziałam, że prawdopodobnie powinnam mówić - krzyczeć, powiedzieć mi naprawdę jak strasznym kuzynem był i jeszcze gorszym przyjacielem. 

Ale nie mogłam.

Nie mogłam wypowiedzieć nawet głupiego "Jesteś do bani...".

Westchnął. -Mandy... Przepraszam. - powiedział w końcu, przerywając ciszę. - Byłem strasznym dupkiem w czwartek. Powinienem był Cię obronić, nie powinienem był po prostu pozwolić Aubrey mówić do Ciebie takie rzeczy. Powinienem... Powinienem był coś zrobić.

Spojrzałam na niego pusto z szeroko otwartymi oczami.

-Na prawdę przepraszam.- powiedział i potrząsnął głową. -Byłem na siebie zły za to, że po prostu tam stałem.

-Dlaczego tylko tam stałeś?- powiedziałam w końcu, mój głos był cichy, praktycznie szeptałam.

Ponownie potrząsnął swoją głową w przód i w tył. - Nie wiem. - nareszcie przyznał. - Byłem po prostu... w zbyt wielkim szoku. Byłam tak bardzo wciśnięty w podłogę tym co się działo i tym jak to wszystko się potoczyło, tak, że, że...nawet nie docierało do mnie co się dzieje. Byłem oniemiały.

Westchnęłam, patrząc ponuro w dół na moje dłonie. Przyglądałam się potulnie moim paznokciom, zauważając, że mój błyszczący granatowy lakier, który nałożyłam kilka dni temu, zaczął pękać i odchodzić w niektórych miejscach. 

-Jestem idiotą. - przyznał. - I frajerem. Jestem okropnym kuzynem. Nie zdziwiłbym się, gdybyś się do mnie nigdy  więcej nie odezwała.

Lekko się na to zaśmiałam.

Miałam po prostu śmieszną wizję.

-Jestem poważny! - wyjaśnił oburzony.. -Nie zdziwiłbym się-

-Wiesz, to by się nigdy nie stało.- powiedziałam z irytacją, patrząc na niego.

Wielki uśmiech pojawił się na jego twarzy i  zaśmiał się . - Hej, nigdy nic nie wiadomo! - powiedział defensywnie.

Wtedy tylko na niego spojrzałam.

Była chwilowa cisza, podczas której uśmiechnął się do mnie.

Przemówił ponownie. - Na prawdę mi przykro. - wyraz jego twarzy nie pokazywał nic innego oprócz czystej szczerości. -Mam nadzieję, że mi wybaczysz.

Wypuściłam westchnięcie. - Cóż, biorąc pod uwagę, że jesteś jedyną osobą, która w ogóle postanowiła ze mną porozmawiać, odkąd cały ten incydent miał miejsce...tak. Wybaczam ci. - odpowiedziałam, spoglądając na niego w górę.

Jego uśmiech jeszcze bardziej się poszerzył. Otworzył swoje ramiona, pochylając się, aby mnie przytulić.

Oddałam uścisk, trwając w nim przez dłuższą chwilę, gdzie wszystko co robiliśmy to siedzieliśmy tam, ściśnięci w ciasny i bardzo wspierający uścisk.

Wtedy, po wydawałoby się wiekach, oderwaliśmy się od siebie.

Pociągnęłam nosem, szybko przecierając oczy.

-Więc...Natasha nadal z tobą nie rozmawia? - Ryan zapytał nieśmiało, wykrzywiając swoją twarz w skoncentrowaniu.

Potrząsnęłam głową. - Nie. - odpowiedziałam cicho, mój głos brzmiał jak niemrawy szept.

Wypuścił westchnięcie. - Przykro mi. - wymamrotał.

Wzruszyłam ramionami. - W porządku. - odpowiedziałam. - Mam nadzieję, że kiedyś zmieni zdanie.

-Yeah. Jestem pewien, że tak zrobi. - powiedział pocieszająco.

Wzruszyłam ponownie. - Może.

Była chwila przerwy, w czasie której, wróciłam do patrzenia się na moje dłonie, podczas gdy Ryan patrzył się na mnie.

Wtedy, Ryan obrócił swoją głowę tak, aby patrzeć przez okno na dwór na pogrążoną w ciemności ulice.

Byliśmy cicho przez kilka dłuższych momentów - lub otoczeni ciszą, podczas której bez wątpliwości żaden z nie nie wiedział co powiedzieć, lub nie mógł zmusić się do mówienia, nie mogłam tego szczerze określić.

Bez względu na to, nadal byliśmy cicho.

Wtedy, niespodziewanie Ryan uniósł swoje brwi, wpatrując się w coś, co znajdowało się za oknem.

-Czy to...- zaczął, prostując się i pochylając bliżej, aby mieć lepszy widok na dwór.

Obróciłam swoją głowę, tak aby również mieć wgląd na zewnątrz, wyostrzając oczy i próbując zobaczyć to na co on patrzył. - Czy to co? - zapytałam w zdezorientowaniu.

Nie odpowiedział mi; kontynuował patrzenie się przez okno.

To właśnie wtedy moje oczy skupiły się na poruszającej się sylwetce za oknem.

Ktoś kto szedł energicznie po chodniku, miał schowane ręce w kieszeniach i słuchawki wciśnięte w uczy. Najwyraźniej słuchał swojego iPoda, podczas gdy zmierzał w dół ulicy. Wyglądał na wściekłego, sfrustrowanego i zirytowanego - i również wyglądał na zdeterminowanego, jakby musiał gdzieś właśnie być.

Natychmiastowo również rozpoznałam kto to był, po jego sylwetce, ale lampa obok której właśnie przechodził, potwierdziła to.

Nieciekawe żółte światło emitowane z obiektu z kutego żelaza, mogłam zobaczyć twarz Justina Bieber'a, oświetloną przez kilka chwil. Jego jeansy opadały i miał na siebie założoną bluzę z kapturem, który aktualnie znajdował się na jego głowie, przykrywając jego włosy i wysyłając niezaprzeczalny sygnał, który wręcz krzyczał "nie zbliżaj się!".

Przechadzał się, kiwając się nieznacznie - tak jak zawsze to robił - ale jego chód, przepełniony był irytacją, desperacją i wściekłością.

Najwidoczniej, był o coś wkurzony.

-Justin... - Ryan uciął, unosząc brwi nawet wyżej, o ile to możliwe.

A ja po prostu gapiłam się na Justina przemierzającego ulicę w ciszy, nie czując niczego, oprócz zranienia przepływającego przez moje żyły.

Justin kontynuował chód wzdłuż ulicy, dopóki nareszcie jego figura nie zaczęła stawiać się niczym innym, oprócz rozmazanej sylwetki stopniowo zanikającej w mgle.

-Zastanawiałem się, co robił. - Ryan skomentował.

Jedynie potrząsnęłam głową, zabierając wzrok z dala od Justina i opadając na kanapę, w zamian skupiając swoją uwagę na telewizor w kącie.

Szczerze powiedziawszy, nie miałam ochoty, aby cokolwiek oglądać.

-Nie rozmawiałem z nim. - Ryan oświadczył leniwie, kontynuując gapienie się przez okno. - W ogóle, naprawdę. Mam na myśli, od czasu tego całego incydentu. - szybko dodał. - Jest naprawdę...zdystansowany... w stosunku do mnie i do Chaz'a...

Naprawdę nie wiedziałam czemu mi o tym mówił, ale bez ogródek, nie przejmowałam się tym.

-To fajnie. - powiedziałam sztywno.

Westchnął. - Spójrz... - zaczął niskim głosem. - Mands...ja naprawdę przepraszam za to co się wydarzyło w czwartek. W związku z Aubrey i wszystkim. I... naprawdę przykro mi z powodu tego, jak Justin zachował się w stosunku do ciebie-

-W porządku. To nie była twoja wina. - wtrąciłam mu, mój głos był ochrypły i sztywny. Wtedy postanowiłam wstać. - Cóż, dobrze mi się z tobą rozmawiało, ale potrzebuję wrócić do mojego zadania domowego.

Spojrzał na mnie, wydając się być zaskoczony moim zachowaniem.

Ale wydawał się również rozumieć, dlaczego się tak zachowałam, więc również wstał. - Oh... - uciął powoli. - Okey.

-Zobaczymy się jutro w szkole, Ry.- powiedziałam, przytulając go.

Odwzajemnił uścisk. -Tak. Do zobaczenia. Pa ciociu Renee!- krzyknął.

-Oh, już wychodzisz?- usłyszałam mamę. Weszła do salonu i  przytuliła go. - Dobrze, pa skarbie! Powiedz mamie, że ją pozdrawiam, okej?

Ryan pokiwał głową. -Tak. Oczywiście.

-Okej. Do zobaczenia później.

Ryan uśmiechnął się do niej. Następnie obrócił się do mnie, strzelając mi uśmiech. Wyglądało jakby chciał powiedzieć coś więcej, zatrzymał się na krótki moment, ale po przerwie, potrząsnął głową, ewidentnie postanawiając pozostać cicho. 

-Do zobaczenia.- mruknął.

I po tym odwrócił się, po czym wyszedł.

Nie mogłam pomóc na to, że gapiłam się na niego, gdy szedł w dół podjazdu, w sposób niewytłumaczalny i niekontrolowany, przenosząc wzrok na lewą stronę, gdzie Justin zniknął kilka chwil wcześniej. 



*******

Ponuro zatrzasnęłam drzwi od swojej szafki, próbując najlepiej jak tylko potrafię, zwrócić na siebie tak mało uwagi jak to tylko możliwe.

Nie chciałam dzisiaj przychodzić do szkoły. Próbowałam ponownie udawać chorą, tak jak to zrobiłam w piątek (dzień po "incydencie"), ale mama nie kupiła tego i rozkazała mi - odrobinę zgryźliwym tonem, bez dyskusji - że mam wstać z łóżka i zabierać swój tyłek do szkoły tak szybko jak jest to możliwe.

Tym samym, stoję tutaj, wygrzewając się w nieszczęściu i pomimo beznadziejności tej sytuacji, mając nadzieję, że nie będę musiała użerać się z kimś nieznośnie przerażającym.

Już musiałam ścierpieć te wszystkie rzucany mi spojrzenia i kilka przeraźliwych śmiechów. Natychmiastowo, ludzie zobaczyli jak wchodzę do szkoły i szeptali, szturchali znajomych, bądź wspólnie pochylali swoje głowy i zaczynali gorące konwersacje, gdy podążałam w dół korytarza, przez cały ten czas wytykając mnie palcami i plotkując o dziewczynie, która próbowała ukraść Justina Bieber'a od Aubrey Woods poprzez jakiś sekretny romans. 

Było to trudne i był to już piąty raz, gdy miałam ochotę wybiec ze szkoły, wsiąść do auta i odjechać stąd.

Odjechać gdzieś daleko.

Gdziekolwiek.

Zastanawiałam się nawet nad Ameryką.

Stosunkowo nie było to tak daleko, ale mogłam tam zacząć od nowa.

Nikt by mnie nie znał i miałabym czysty start,

Ale niestety, nie wyjadę tam z powodu wszędzie obecnej przytłaczającej obecności Justina Bieber'a i wszystkich innych rzeczy z nim związanych.

W prawdzie, byłam jednak pewna, że nagłośnienie o nim było największe tutaj.

I zamiast być otoczoną przez ludzi, którzy aktualnie naprawdę go znają, jestem otoczona tuzinami piszczących jego  fanów, którzy czcili ziemię po której chodził i bez wątpienia jakimś sposobem słyszeli o mnie, z pewnością dzięki ich chorej obsesji na punkcie dowiadywania się każdego najmniejszego szczegółu z życia miłości ich życia.

Więc, plan był, łagodnie powiedziawszy, do bani.

W tym samym czasie, pomyślałam, że Justin b niezaprzeczalnie w pewien sposób dobry w ukrywaniu jego prawdziwego prywatnego życia.

Tak długo jak wiedziałam, nikt z poza granic Stratford nie wiedział o Aubrey.

Więc może nie dowiedzą się o mnie.

Z pewnością nie wiedzieli o jego sytuacji w domu albo Franku.

Jednak ponownie - nawet ludzie w Stratford o tym nie wiedzieli.

Dopóki nie weźmiesz pod uwagę mnie (i oczywiście Justina).

Bez względu na to, nie było możliwości, aby się go pozbyć - nie ważne jak wiele pomysłów miałam.

Wypuściłam westchnięcie, zarzucając plecak na ramiona i skupiając się na tym, aby sobie przypomnieć jaka jest moja pierwsza lekcja.

Byłam tak zdekoncentrowana przez to całe gówno, które się wydarzyło, że nawet nie potrafiłam odpowiednio myśleć.

Niespodziewanie jednak, znalazłam siebie pośrodku niechcianej sytuacji.

W tym momencie, Natasha przybyła do swoje szafki, podchodząc do niej żwawo i natychmiastowo wprowadzając jej kombinację.

Gdy to zrobiła, kompletnie mnie zignorowała - nic nie powiedziała i usiłowała zachowywać się, jakby nie miała pojęcia o mojej obecności.

W prawdzie, nawet na mnie nie spojrzała. 

Za nią, zobaczyłam idącego Grega.

On również zrezygnował z patrzenia na mnie, ignorując mnie, kiedy oparł się o szafki po drugiej stronie jej i zaczął mówić niskim głosem.

-Więc, myślałem, że moglibyśmy spróbować i skończyć projekt dla Reymar'a dzisiaj po szkole. - oświadczył. - Termin jest na następny piątek i musimy skończyć naszą prezentacje PowerPoincie i wymyślić, kto weźmie jaką część.

Natasha pokiwała. - Pewnie. - odpowiedziała. - W porządku. Może...Starbucks?

Przytaknął. - Yeah, brzmi dobrze.

Ewidentnie, Natasha właśnie wyjęła wszystkie potrzebne książki na ten moment i zatrzasnęła z hukiem drzwi od szafki, obracając się, wkładając właśnie wyciągnięte zeszyty i książki do plecaka.

-Gotowa? - Greg zapytał jednym tchem, bez wątpliwości sugerując, aby szybko ulotnili się do klasy.

Natasha pokiwała, strzelając mu uśmiech.

Obserwowałam w lekkim szoku jak ta dwójka przechodzi dokładnie obok mnie, bez poświęcania mi nawet jednego spojrzenia, patrząc się prosto przed siebie, nadal mnie ignorując.

Greg nawet nie przeżył swojego pierwszego okresu z Natashą.

Ja to zrobiłam.

Mieliśmy razem matematykę i to byłby pierwszy raz, gdy nie idziemy do klasy razem.

Kiedy przeszli obok mnie, nagle, bez myślenia otworzyłam swoje usta i powiedziałam. - Ludzie... - zaczęłam, mój głos był cichy, ale bezdyskusyjnie słyszalny.

Natasha uniosła swoje brwi. - Przepraszam, słyszałeś coś? - powiedziała, obracając się, by spojrzeć na Grega.

Potrząsnął głową. - Nope. - odpowiedział natychmiastowo, dając nacisk na "p". 

-Ta, ja też nie.- Natasha ogłosiła, potrząsając głową.

I razem, ich dwójka odeszła w dół korytarza, zostawiając mnie, gapiącą się na nich w szoku.

Zabolało.

Wiedziałam, że obydwoje byli na mnie wkurzeni - i szczerze powiedziawszy, nie obwiniałam ich za to ani trochę - ale nigdy bym nie pomyślała, że zignorują mnie tak jak przed chwilą.

Czując jak spadam coraz to głębiej w przepaść desperacji, zaczęłam ponuro iść korytarzem, trzymając swoją głowę opuszczoną i starając się unikać gapienia się linii ludzi stojących przy swoich szafkach.

Chciałabym robić tak idąc prawie przez cały budynek do części matematycznej, kiedy niespodziewanie - dzięki faktowi, że miałam pochyloną głowę i nie mogłam dobrze widzieć. - wpadłam na kogoś.

-Przepraszam. - wymamrotałam w tym samym czasie, gdy ta osoba to zrobiła. - Co do cholery?

Spojrzałam w górę w tym samym czasie co ta osoba, tylko po to by znaleźć siebie gapiącą się irytująco znajome łagodnie brązowe oczy.

Brązowe oczy rozszerzyły się w lekkim szoku i poczułam, że moje rozszerzają się również - ale ze strachu, nie z niedowierzania.

-Oh... - Justin wymamrotał niezręcznie. - Przepraszam.

Żadne z nas zbytnio nie wiedziało co powiedzieć; więc po prostu wzajemnie się na siebie gapiliśmy z zakłopotaniem.

....Dlaczego?

Ze wszystkich tych ludzi, na których mogłam wpaść w korytarzu, dlaczego on?

Była kolejna długa i równie niezręczna cisza podczas której wpatrywaliśmy się w siebie, zanim nareszcie, wydawało się, że doszłam do siebie i szybko ponowie pochyliłam głowę w dół i zaczęłam odchodzić.

Prawie już go ominęłam, kiedy poczułam jak się obraca, sięga i chwyta moje ramie.

-Mandy, zaczekaj. - powiedział.

Niezaprzeczalnie, byłam w pewien sposób zaskoczona faktem, że nazwał mnie "Mandy". Bazując na tym jak potraktował mnie przed całą szkołą kilka dni temu, pomyślałbyś, że powróci do nazywania mnie "Nash", tak jak miał to w zwyczaju robić, wtedy kiedy naprawdę mnie nienawidził.

Wyrwałam swoje ramię z jego uścisku i obróciłam się do niego twarzą, krzyżując ramiona na swojej klatce piersiowej i stojąc tam niechętnie. - Co? - powiedziałam z goryczą. Umieściłam swój wzrok na podłodze, próbując najlepiej jak tylko potrafię, nie patrzeć na niego.

Wiedziałem, że jeśli ponownie spojrzę w jego oczy, była bardzo duża i prawdopodobna możliwość, że utonę w łzach i będę poniżona milionowy raz.

-My,um...My nadal musimy skończyć nasz projekt. - oświadczył niskim, chrapliwym głosem.

Mogłam wyobrazić sobie to, jak teraz na mnie patrzy, czekając na to aż pęknę i odzwajemnię jego spojrzenie.

Ale nie zrobię tego.

Nie dam mu tej cholernej satysfakcji z zobaczenia ponownie tego, jak bardzo zraniona byłam.

Plus, po prostu nie mogłam tego zrobić.

-No wiesz... na angielski?- kontynuował dla wyjaśnienia. 

-Ta. - odpowiedziałam na jednym wdechu. -W porządku, skończę to.

Przez moment nic nie odpowiedział, ewidentnie był zbity z tropu. 

-Czekaj... co?- spytał.

-Skończę to.- powtórzyłam, mój głos brzmiał jak jakiś bełkot.  -To nie problem, tak będzie łatwiej.

-Ale...- zaczął. -Mandy... Co mamy zrobić z tą prezentacją...?

-O to się nie martw.- przerwałam mu. 

Zamierzałam się odwrócić i odejść, kiedy znikąd, po jego boku pojawiła się Aubrey, chwytając za jego rękę i oczywiście zaczynając go obmacywać. - Cześć, kochanie.

Zerknęłam w górę na kilka sekund, tylko po to, by zobaczyć bolesny wyraz formujący się na jego twarzy.

Wtedy, Aubrey wydawała się mnie zauważyć, więc obróciła się do mnie twarzą i obrzucając mnie wzrokiem, krzyżując przy tym swoje ramiona na klatce piersiowej i gapiąc się na mnie.

-Ew. - oświadczyła, pociągając nosem. - Czy ktoś zamawiał zdesperowaną, kradnącą chłopaków dziwkę? Ponieważ to jest to, co teraz widzę.

Byłam zbyt zraniona i zszokowana, by wymyślić jej jakąś szybką ciętą ripostę; pomimo tego wszystkiego co się wydarzyło, to jest to, co bym normalnie zrobiła.

Pewnie posłałabym jej szyderczy uśmieszek i powiedziała coś w stylu "Może powinnaś sprawdzić definicję 'dziwki' w słowniku i spojrzeć na siebie w lustrze, zanim będziesz tak nazywała wszystkich dookoła".

Ale coś w tych kilku ostatnich dni i wszystko przez co przeszłam, obniżyło moją pewność siebie i praktycznie zniszczyło całą odwagę, znajdującą się we mnie.

W skutek czego stałam tam, wpuszczając jej słowa do swojej świadomości.

I wtedy, nagle i w sposób niewytłumaczalny, moje oczy wylądowały na Justinie. 

Patrzył się na mnie z nieznajomym, pustym wyrazem twarzy.

I przez moment, nasza dwójka po prostu patrzyła się na siebie nawzajem, a nasze oczy były jakby zablokowane.

Wzburzenie i niezręczność wydawały się wzrastać z każdą sekundą. Ponownie chcąc udowodnić, kto był dominującą kobietą w tej sytuacji, Aubrey obróciła się i zaplotła oba swoje ramiona wokół szyi Justina, przylegając do niego i przyciskając w tym miejscu swoje usta.

-No dolej, kochanie. - wyszeptała, najwyraźniej próbując go uwieść. Błądziła swoimi ustami po jego szyi i szczęce. - Chodźmy gdzieś w bardziej... prywatne miejsce. - celowo się odwróciła i posłała mi drwiące spojrzenie, unosząc brew w sukowaty sposób i posyłając mi równie sukowaty uśmieszek.

Justin miał dziwny wyraz twarzy, przez chwilę nie ulegał jej flirtowi.

Bardziej tylko tam stał. 

Może tak było, ponieważ była ósma rano i nikt nie był w takim dziwacznym humorze jak Aubrey.

Albo może, tylko może... to dlatego, że czuł się źle.

Może ukryte gdzieś głęboko w tych perfekcyjnych brązowych oczach były wyrzuty sumienia i skrucha.

Ale wkrótce zdałam sobie sprawę, że to było jedynie naiwne myślenie, kiedy Justin przerwał ciszę, pozwalając Aubrey na pociągnięcia go za t-shirt i poprowadzenie daleko stąd.

Wkrótce, obrócił się do mnie plecami i zniknął w tłumie wraz z Aubrey, bez wątpliwości po to, aby zrobić z nią jedną z wielu form aktywności publicznego okazywania sobie uczuć. 

To była ta rzecz o nim.

Nie powinnam nawet zadręczać się posiadaniem promyczka nadziei.

Nie wiem dlaczego nawet to robiłam. Pewnie, był malutki, ale nadal promyczek. 

Ale szczerze, to była strata czasu.

Mój cały romans z nim.

Wyjaśnił wszystkie swoje uczucia, myśli i intencje, gdy w czwartek oświadczył przed całą szkołą, że nic dla niego nigdy nie znaczyłam, tak samo jak nasz związek - i przede wszystkim, że to się nigdy nie zmieni. 

Oczywiście, nie zamierzał zaprzeczyć Aubrey.

Zamierzał z nią zostać i dalej robić cokolwiek z nią robi, więc każdy by wiedział, że był na 110% poważny i szczery tego dnia na korytarzu.

Każdy.

Wykluczając mnie.

Wypuszczając wydech, który był słyszalny dla każdego - nawet mnie - obróciłam się i odeszłam w głąb korytarza.

Najwyraźniej, była to przegrana sprawa. 

Jednak, nareszcie, przez to wszystko nauczyłam się jednej, cennej rzeczy.

Muszę przestać mieć wiarę w innych. 

Ponieważ, nie ważne jak bardzo w nich wierzysz, albo jak wielką masz nadzieję...

Oni tylko Cię zawiodą.



*******



-Hej, kochanie? - Reneee zawołała ze schodów.

Wypuściłam westchnięcie, kładąc ołówek na zeszyt od matematyki i podnosząc się z podłogi.

Leżałam tam, robiąc moje zadania domowe, kiedy ona przerwała mi w myśleniu i nic nie mogłam pomóc na to, że byłam przez to zirytowana.

-Co jest, mamo? - odpowiedziałam jej, otwierając drzwi i wystawiając głowę zza framugi.

-Idę na obiad z moimi współpracownikami, mówiłam ci o tym! W lodówce masz zostawione resztki. Będę późno, dobrze?

-Okey! - odkrzyknęłam. - Baw się dobrze!

-Dzięki. Bądź ostrożna, potem ma padać śnieg. Daj mi znać, jeśli gdzieś pójdziesz. - Renee krzyknęła.

-Tak zrobię. Pa!

-Pa.

Kiedy usłyszałam jak podnosi kluczyki ze stolika i wychodzi przez frontowe drzwi, nie mogłam nic pomóc na to, że od razu rzuciłam się na łóżku, wypuszczając z ust małe parsknięcie.

Ta, dobrze. 

Co mam teraz ze sobą zrobić?

Był poniedziałkowy wieczór po szkole.

Nie miałam żadnego miejsca, gdzie mogłabym aktualnie pójść.

Lub kogokolwiek, z kim mogłabym przebywać, tak dla jasności.

Wszyscy w mojej szkole -  zatem, prawie wszyscy, których znałam w moim wieku w Stratford - nienawidzili mnie, nie licząc Ryana.

Dzisiejszy lunch był nie do zniesienia.

Byłam zmuszona by usiąść sama i obserwować jak Aubrey publicznie obmacywała Justin'a na środku stołówki, obok Chaz'a i reszty ich klonów, podczas gdy Greg i Natasha usiedli razem nie tak daleko ode mnie.

Wybrałam sobie malutki stolik wciśnięty w tylnym kącie stołówki, żeby skupiać na sobie jak najmniej uwagi, tak bardzo jak jest to możliwe.

Niestety, to ich nie powstrzymało. Cała stołówka gapiła się na mnie, wytykała, śmiała i szeptała.

Tak było, dopóki Ryan nie wstał ze swojego stolika, gdzie siedział z resztą popularnych dzieciaków - pomimo ich oburzenia i głośnego protestu - i przeszedł pół stołówki, aby usiąść ze mną, więc śmianie się i wytykanie ustało.

Ludzie wciąż się gapili i natychmiastowo jak zobaczyli, że usiadł obok mnie, pochylili swoje głowy wspólnie i zaczęli jeszcze żarliwej szeptać.

Ale najważniejsze, że przestali mnie wyśmiewać.

Doceniłam to, że Ryan przyszedł, aby ze mną usiąść - na koniec, nie wyglądałam już tak bardzo jak frajer.

I oświadczył, że Becca z radością przyszłaby i również z nami usiadła - gdyby tylko chodziła do tej samej szkoły.

Czasami zapominam, że ona chodzi gdzieś indziej.

Ale bez względu na fakt, że posiadanie ze sobą Ryana sprawiło wszystko bardziej znośnym, to nie powstrzymało mnie przed zauważeniem, że Justin całkowicie mnie ignorował przez cały lunch. Nie spojrzał na mnie ani razu - wolał całkowicie skupić się na Aubrey i jego przyjaciołach.

A co było interesuje, to to, że za każdym razem jak łapałam się na patrzeniu w ich stronę - nieumyślnie, oczywiście... - Justin wyglądał jakby nie chciał być w pobliżu Aubrey. Ona nieustannie próbowała go dotykać, głaskać i całować. Ale zamiast zgadzania się na to i odpowiadania jej tym samym - tak jak miał w zwyczaju i tak jak ja bym się tego po nim spodziewała - siedział tam nieruchomo.

Właściwie, to on jakby całkowicie...odrzucał ją od siebie.

To było oczywiste, że nie chciał być tam i robić z nią czegokolwiek. 

Co ja uważałam za bardzo dziwne.

Westchnęłam, potrząsając głową i upominając siebie, aby nie myśleć o tym, co się dzisiaj wydarzyło.

Wciąż nie mogłam uwierzyć, że to był dopiero początek grudnia.

Wciąż miałam przed sobą cały nowy semestr, aby użerać się z tymi ludźmi, zanim nareszcie skończę szkołę i pójdę do McGill.

Właśnie...o ile się dostanę...

Biorąc pod uwagę to, że teraz mamy grudzień, dowiem się za kilka tygodni.

Mój brzuch niespodziewanie ścisnął się nieprzyjemnie.

Ponownie potrząsnęłam głową, szybko próbując oczyścić się z nerwów, które często miałam, na samą myśl o uniwersytecie.

Wszystko czego potrzebowałam w tym momencie, to skupić się na przetrwaniu reszty semestru. Miałam tylko kilka tygodni do rozpoczęcia przerwy świątecznej i wtedy nie będę się musiała martwić widywaniem kogoś, kogo nie chcę widzieć lub użeraniem się z ich plotkami z pierwszej ręki.

I wtedy...zostanie tylko jeden semestr, zanim będę całkowicie wolna.

Myśląc o tym teraz, o połowie czerwca - kiedy kończymy szkołę - wydawało się nieznośnie daleko.

Ale nie mogłam o tym myśleć.

To by jedynie sprawiło, że poczuję się jeszcze bardziej przygnębiona, niż już jestem.

Otrząsnęłam się z wojny myśli, która odbywała się w mojej głowie, poprzez niespodziewany i głośny dzwonek do drzwi, któremu akompaniowała seria pukania do drzwi.

Podskoczyłam, będąc całkowicie zaskoczoną, a moje serce zaczęło natychmiastowo mocniej bić.

Wzięłam kilka głębokich wdechów, a zaniepokojenie wpłynęło mi do krwi.

Kto był za drzwiami?

Zatrzymałam się na moment, siadając po drugiej stronie łóżka, sztywna jak patyk, zastanawiając się co powinnam teraz zrobić.

Nareszcie, po minucie lub dwóch, dzwonek ponownie zadzwonił.

Wypuściłam mały jęk, który bardziej wyszedł jak łkanie, wstając z łóżka i kierując swoje stopy w stronę drzwi.

Może to był Ryan.

Właściwie, miałam nadzieję, że to był Ryan.

Może potrzebowałam teraz jakiegoś towarzystwa.

Mogłam zapytać mamę, żeby została ze mną w domu, ale nie chciałam, żeby przegapiła jej spotkanie.

W końcu, planowała to od kilku tygodni.

Oczywiście, ona wiedziała, że coś jest nie tak, bo definitywnie zauważyła, że Natasha nie była tutaj w ogóle w przeciągu ostatnich kilku dni i słyszała o moim rozstaniu z Gregiem.

Ale wydaje mi się, że nie miała zielonego pojęcia o tym, że cała szkoła mnie teraz nienawidziła - że byłam pośmiewiskiem i obiektem żartów każdego ucznia.

Oczywiście... nie mogła o tym wiedzieć.

Jeśli by to zrobiła, to znaczyłoby, że musiałaby się dowiedzieć o romansie.

A to by po prostu nie zadziałało. 

Są momenty, kiedy życzę sobie, bym mogła jej o tym powiedzieć - bym mogła wyjaśnić jak nieszczęśliwa teraz jestem.

Jak samotna jestem.

Ale nie zamierzałam powiedzieć jej o błędach, które popełniłam i o kłamstwach, jakie powiedziałam - wliczając to, że ją też okłamywałam.

Bo kto wie, po czyjej stronie, wtedy by stanęła?

Zeszłam ponuro po schodach, czując jak gruba i żałosna cisza otacza mnie jak koc gaśniczy, tłumiąc moje zmysły. 

Kiedy dotarłam do drzwi frontowych, mogłam zobaczyć zarys sylwetki, która wydawała się należeć, do nastolatka stojącego na ganku.

Mały smutny uśmiech natychmiast pojawił się na moich ustach.

To bRyan.

Nie mogłam zaradzić temu, że moje serce zwolniło w spokoju, kiedy przejmująca wibracja szczęścia i ulgi, ogarnęła mnie całą. 

W końcu, może nie będę sama przez następne kilka godzin.

Sięgnęłam i odkluczyłam drzwi, zanim wypełniłam pozostałą procedurę otwierania drzwi z widocznym uśmiechem na twarzy.

Nagle, mój uśmiech zaczął maleć.

Stał tam z rękami w kieszeniach, wyglądając na zdenerwowanego i bojaźliwego -  to był Justin.

Miał na sobie szare jeansy i czarną bluzę z kapturem, który aktualnie znajdował się na jego głowie - tak jak tamtej nocy, kiedy ja i Ryan widzieliśmy go, idącego w dół ulicy.

Moje brwi uniosły się w górę o kilka centymetrów, a usta rozchyliły w zaskoczeniu.

-Cześć. - powiedział niezręcznie, przełamując ciszę, która zapadła.

-Co ty tutaj robisz? - powiedziałam obojętnie.

Nie odpowiadał przez moment; wolał patrzeć się się na ziemię i przestępować z nogi na nogę, zanim ponownie spojrzał na mnie. - Ja, um...przyszedłem, żeby ci pomóc.

Moje brwi uniosły się jeszcze wyżej. - Pomóc mi? - powtórzyłam.

-No wiesz...z projektem dla Reymar'a. - wymamrotał.

Co prawda, zbił mnie z tropu swoją odpowiedzią, ale szybko odzyskałam spokój.

-Powiedziałam ci, że po prostu sama to skończę. - powiedziałam natychmiastowo.

-Nie możesz tego zrobić, to nie jest... - zaczął protestować.

-W porządku. - przerwałam mu. - Naprawdę, to nie jest duża sprawa.

Zaczęłam wtedy zamykać drzwi, ale sięgnął i chwycił je, przymykając przy tym na chwilę oczy.

-Spójrz. - nareszcie zaczął, otwierając oczy i patrząc na mnie. Zdjął ręce z drzwi, pozwalając im opaść po jego bokach. - Musimy nad tym pracować razem. Jak sobie nas wyobrażasz, prezentujących to przed klasą w następny piątek, jeśli tego nie zrobimy wspólnie?

Kiedy nadal kontynuowałam patrzenie się na niego, zrobił wydech. - To projekt grupowy. - powiedział stanowczo. - Jeśli ty zrobisz resztę pracy, ja spieprzę coś podczas prezentacji PowerPoint i wtedy obydwoje dostaniemy słabą ocenę.

Westchnęłam, czując budujące się uczucie irytacji we mnie.

Miał rację.

Wtedy poczułam silny podmuch wiatru, który przyniósł ze sobą lodowaty chłód. Moje nozdrza wypełniły się z nieprzyjemnym i niepowtarzalnym zapachem śniegu i  ponownie przeniosłam wzrok na ubiór Justina. 

Mama ostrzegała mnie, że tej nocy będzie padał śnieg, ale to było tak bardzo oczywiste z powodu tego jak zimno było na dworze - i z powodu, że byliśmy w Kanadzie w grudniu.

Co on do cholery robił w samych jeansach i bluzie?

Boże, chłopacy potrafią być takimi idiotami.

-W porządku. - oświadczyłam krótko, utrzymując otwarte drzwi i pozwalając mu na wejście do środka.

Zrobił to, przechodząc dokładnie obok mnie i ściągając kaptur z głowy.

Przez sekundę, patrzyłam się na niego, zauważając jak atrakcyjnie wyglądały teraz jego włosy - niechlujnie zmierzwione i potargane, jakby dopiero się obudził.

Nie tracił czasu na poprawianie ich w jakikolwiek sposób. Szybko przeniosłam uwagę na coś innego, zamykając drzwi za nim.

-Dobrze, a więc... - zaczęłam. - Wszystkie moje rzeczy są na górze, także... - ucięłam niezręcznie, wskazując idiotycznie na schody przed nami.

Przytaknął mi, biorąc moją wyciągniętą rękę za zaproszenie, aby wszedł na górę.

Podążałam za nim, niekontrolowanie czując jak bardzo niezręczna i dziwna była a sytuacja.

Czemu do cholery Justin w ogóle przejmował się skończeniem tego projektu?

To nie tak, że on kiedykolwiek przejmował się tym, jaką ocenę za to w ogóle otrzymamy - przez cały ten czas, to ja byłam tą, która miała obsesje na punkcie tego jak my to zrobimy, nie on. 

Po wszystkim, to ja byłam tą osobą, która potrzebowała tego, aby zrobić dobrze ten projekt, więc mogłam otrzymać dobrą ocenę za całokształt z tych zajęć, co sprawi, że moja aplikacja na studia do McGill będzie wyglądała najlepiej jak jest to tylko możliwe. 

Justin już miał karierę - nie wspominając o milionach, milionach dolarów na jego koncie.

Z tego co wiedziałam, nie wybierał się na uniwersytet po ukończeniu liceum w Stratford i nie potrzebował tego - już był ustawiony do końca życia.

Więc, dlaczego dostanie dobrej oceny za to jest dla niego najważniejsze?

Pomyślałbyś, że pozwoli mi na skończenie tego projektu samej, tak jak powiedziałam wcześniej.

To było mylące i nie miało jakiegoś większego sensu, ale nie było powodu, aby to rozpatrywać teraz.

On już tu był.

Usunęłam swoje rzeczy od matematyki z drogi i zaczęłam przeszukiwać plecak, dopóki nie znalazłam swoich zeszytów od angielskiego.

Po rzuceniu ich na łóżko, usiadłam na nim, wskazując Justinowi by zrobił to samo - ale na krześle w pobliżu, nie na moim łóżku.

Nie chciałam go w pobliżu mnie.

-Więc...to jest to na czym skończyliśmy... - wymamrotałam, pokazując mu aktualny status naszego projektu, co do tej pory zrobiliśmy i ile nam jeszcze zostało - niewiele, dzięki Bogu.

Kiedy pokiwał głową, nie przerywając ogromnej ciszy, która zapanowała po tym jak przemówiłam, nie mogłam nic poradzić na to, że zauważyłam jak bardzo dziwne i niezręczne było to wszystko.

Zachowywał się tak, jakby nigdy nic się nie stało.

Tak, jakby cały ten incydent nigdy nie miał miejsca.

Tak, jakby moje życie nie było istnym piekłem.

Kilka minut później obydwoje zaczęliśmy pracować nad odrębnymi rzeczami do projektu. 

Dziwna i nieco nerwowa cisza przeważała, podczas gdy patrzyliśmy się w dół na nasze zeszyty, czasami przerywając ciszę poprzez przewracanie kartek w książkach, notowanie czegoś, bądź wiercenie się naszych ciał.

Wtedy, niespodziewanie, kątem oka zobaczyłam Justina - który sporadycznie wiercił się niekomfortowo przez kilka minut - jak odkłada jego kopię Romea i Julii (lub bardziej, kopię, którą pożyczyłam mu tak dawno temu) na segregator. Wypuścił z siebie westchnięcie, a silne zdenerwowanie, było ewidentnie w nim zawartej.
-Mandy... - zaczął niskim głosem, przełamując ciszę, która otaczała nas przez tak długi czas. - Czy możemy po prostu...porozmawiać o tym?

Podniosłam głowę w górę, patrząc na niego lodowato. - Porozmawiać o czym? - zapytałam.

Wiedziałam, co miał na myśli, ale wolałam udawać głupią w tym temacie, dziękuję.

On jedynie posłał mi spojrzenie. - O tym co się wydarzyło. - oświadczył.

-Nie. - powiedziałam natychmiastowo.

Zaczął protestować, ale równie szybko mu przerwałam.

-Przyszedłeś tutaj po to, aby pracować nad projektem dla Reymer'a. - powiedziałam ostro, a moje oczy iskrzyły. - To jest to, co powiedziałeś, że chcesz robić i to jest wszystko, co będziemy robić. Nie będziemy dyskutowali o niczym, co nie ma nic wspólnego z projektem.

Gapił się na mnie, a ja mogłam poczuć, że definitywnie chciał się ze mną kłócić.

Oddawałam jego spojrzenie, zanim zirytowania zrobiłam wydech, zwracając swoją uwagę ponownie na książki i udając, że jestem nimi cholernie zaciekawiona.

Wciąż mogłam poczuć jego palący wzrok na mnie przez dłuższy moment, nadal kontynuował wpatrywanie się we mnie, tak jakby na coś czekał.

-Czego?! - warknęłam, patrząc na niego.

-Po prostu chcę porozmawiać. - powiedział spokojnie.

-Nie ma o czym rozmawiać. - odwarknęłam. - Wydaje mi się, że przejrzyście mi wszystko wyjaśniłeś tamtego dnia. - obróciłam się plecami do niego, zaczynając wrzucać wszystkie książki do plecaka.

-Co ty robisz? - zapytał obojętnie, kiedy wstałam, zarzucając plecak na plecy.

-Wykopuję cię stąd. - odpowiedziałam natychmiastowo.

Patrzył się na mnie, a powaga i nieporozumienie mieszały się ze sobą na jego twarzy.

Również na niego patrzyłam, zanim nareszcie, zirytowałam się i wskazałam palcem na drzwi. - Dalej.

-Ale...dlaczego? - zapytał.

Wypuściłam fałszywy śmiech. - Naprawdę o to pytasz? - uśmiechnęłam się szyderczo. 

A on dalej kontynuował wpatrywanie się we mnie.

Podeszłam i szturchnęłam go w plecy, mamrocząc "No dalej" i usiłując zepchnąć go z krzesła.

Wstał, a ja z całych sił pchałam go w stronę drzwi.

Nie przejmowałam się, jeżeli byłam teraz kompletną suką, zasługiwał na to, po wszystkim, co byłam zmuszona przejść w tym tygodniu, przez niego. 

Prawie już byliśmy na szczycie schodów, kiedy nagle Justin się zatrzymał, więc na niego wpadłam.

-Nie. - oświadczył niespodziewanie, obracając się do mnie twarzą. - Nie wychodzę.

-Tak. Wychodzisz. - oświadczyłam stanowczo, przechodząc obok niego i schodząc po schodach. - Rusz się.

-Nie, Mandy! - powiedział, tym razem głośniej. Była nuta stanowczości w jego głosie.

Do tego czasu, zeszłam już na sam dół i przez dobry moment, jedyne co mogłam zrobić, to stać tam i gapić się na niego w szoku.

Energicznie zaczął schodzić po schodach, dopóki nie dołączył do mnie w korytarzu, patrząc na mnie teraz z bardzo poważnym wyrazem twarzy.

-Nie zamierzam stąd wychodzić, dopóki o tym nie porozmawiamy.

-Cóż, zgaduję, że w takim razie nigdy stąd nie wyjdziesz. - powiedziałam w odpowiedzi.

-Zgaduję, że nie. - oświadczył. 

Głośno odchrząknęłam, przewracając oczami. - Po prostu, wynoś się z mojego domu!

-Nie! - odkrzyknął. - Musimy porozmawiać o tym, co się wydarzyło!

-Nie musimy o niczym rozmawiać. - oświadczyłam spokojnie. - Ty jedynie musisz się stąd wynieść, do cholery!

Przeszłam obok i otworzyłam drzwi frontowe, trzymając je i patrząc na niego wyczekująco.

Właśnie wtedy ogromny podmuch wiatru wleciał przed otwarte drzwi, prosto do przedpokoju, przysłaniając nasze stopy odrobiną śniegu.

Zerknęłam na dwór, który wyglądał jak jedna wielka śnieżna kraina.

Mroźny wiatr krążył w powietrzu wraz z dużymi płatkami śniegu, pozostawiając po sobie oblodzenia. Wiatr huczał, emitując przerażające dźwięki, które akompaniowały panującemu mrokowi nocy.

Gapiłam się na to w szoku przez moment, tak samo jak Justin.

Wtedy, Justin wydawał się odzyskać świadomość i w tym momencie krzyknął - Zamknij drzwi!

Okręciłam swoją głowę, aby na niego spojrzeć, zaciskając swoją wolną dłoń w pięść, przymykając oczy ze wściekłość - Nie! Nie dopóki ty nie będziesz na dworze! - wskazałam swoim palcem wskazującym na śnieżyce panującą za drzwiami.

-Mandy. - Justin powiedział z niedowierzaniem, a jego oczy były szeroko otwarte. - Na dworze jest pieprzona śnieżyca. Przyszedłem do twojego domu, nie przyjechałem! Naprawdę, chcesz mnie wyrzucić, właśnie teraz?

-To twoja wina, że tutaj nie przyjechałeś. To jest Kanada i jest grudzień. Prognozowali o opadach śniegu przez cały tydzień, powinieneś o tym pomyśleć, zanim zdecydowałeś tutaj przyjść! - odkrzyknęłam mu.

-Ale...- zaczął protestować, ale wtrąciłam się mu.

-Twoja wina. - zaszczebiotałam. Następnie chwyciłam za rękaw jego bluzy i wypchnęłam go prosto w gorzkie nocne powietrze, zatrzaskując za nim drzwi, tak mocno jak tylko potrafiłam i od razu je blokując. Następnie zsunęłam się po drzwiach na podłogę, mocno zaciskając oczy i ciężko oddychając, podczas gdy moje serce prowadziło wyścig w mojej klatce piersiowej, uderzając o nią jak oszalałe.

Adrenalina z pewnością przepływała przez całe moje ciało, wraz z poczuciem winy.

Ale zignorowałam to, próbując nie skupiać się na fakcie, że właśnie wyrzuciłam go na przeraźliwą śnieżycę, a on miał na sobie tylko bluzę i jeansy.

Usłyszałam jak puka w drzwi, z nagłością, która stopniowo wzrastała, od czasu jego pierwszego uderzenia w drewnianą powłokę.

-Mandy, proszę! - zawołał. - Po prostu otwórz drzwi, ja tu kurwa zamarzam!

Zignorowałam go, wściekle przygryzając swoją wargę i potrząsając głową.

Zasługiwał na to.

Na każdą sekundę spędzoną w tej śnieżycy.

-Mandy! - zapłakał ponownie, a desperacja była wyczuwalna w jego głośnie. Ponownie zaczął walić w drzwi. - Mój dom jest pieprzone kilkanaście mil dalej, to zajmie mi wieczność, zanim tam dotrę. Proszę, po prostu pozwól mi wrócić!

Ponownie potrząsnęłam głową.

-Mandy!

Nic nie odpowiedziałam, pozostając w martwej ciszy, na zimnej i twardej, drewnianej podłodze, czując jak kilka puszystych płatków śniegu, które wleciały do środka, topnieje na mojej skórze, parząc ją i uderzając w nią niczym metalowe igły.

-Mandy, przepraszam! Okey? - Justin zawołał z zewnątrz, stłumionym głosem. - Przepraszam za wszystko! Przepraszam za sobą w jaki się wobec ciebie zachowałem i za sposób w jaki wypierałem się naszego związku przed całą szkołą. Byłem kutasem!

Nie trudziłam się aby odpowiedzieć, po prostu siedziałam tam w szoku.

-Ja byłem po prostu....Byłem za bardzo zatracony w tym, co się działo i ta cała presja wszystkich ludzi, którzy na nas patrzyli i Aubrey, która się na mnie wydzierała! Nie wiedziałem co zrobić...i - spanikowałem! Okey? Spanikowałem! Wiem, że nie zasługuję na twoje przebaczenie albo na to, żebyś w ogóle ponownie się do mnie odezwała, bo spieprzyłem! Ogromnie spieprzyłem po całości! Tak jak zawsze to robię. Wyparłem się troszczenie o jedyną dziewczynę, do której naprawdę coś czułem! I nie masz pojęcia jak bardzo tego żałuję!

Poczułam jak moje serce przestało bić.

Tak jakby czas się zatrzymał, a małe wskazówki zegarka również stanęły w miejscy, tak jakby już nigdy nie miały zrobić tick-tack.

Nie mogłam nawet przyswoić do siebie tego, co właśnie powiedział.

Ale niespodziewanie, przemówił ponownie.

-Nawet nie wiem czy mnie właśnie słuchasz, prawdopodobnie jedynie tracę swój czas. Ale to, co powiedziałem w czwartek i to, jak się zachowałem o tę całą...rzecz, to jest po prostu...to jest jeden z największych błędów, jaki kiedykolwiek popełniłem. I zaufaj mi...popełniłem ich już pieprzone wiele razy. - Justin krzyczał, tak aby przekrzyczeć się przez drzwi i przez panującą wichurę, więc dlatego teraz nie mógł złapać oddechu. - Byłem po prostu kutasem. Za bardzo troszczyłem się o to, aby utrzymać wszystkich innych dookoła szczęśliwymi i za bardzo przejmowałem się tym, co inni sobie pomyślą. To dlatego zachowałem się tak jak się zachowałem w czwartek i dlatego tak bardzo spieprzyłem! I ja po prostu... - przerwał na moment, wypuszczając długie westchnięcie. - Po prostu przepraszam.

Ciasno zamknęłam oczy, czując jak potwornie mnie szczypią, próbując przy tym zachować spokój, podczas gdy moje ręce zaczęły się trząść.

-Przepraszam. - powtórzył. Tym razem jego głos dławił się i nie zawierał desperacji, tylko poczucie winy, które go przepełniało do cna. 

Kontynuowałam siedzenie tam, załamana nerwowo, podczas gdy on stał po drugiej stronie drzwi. Czułam się jakby minęły wieki, a każda pojedyncza sekunda odchodziła do przeszłości.

Wtedy, nareszcie wstałam, biorąc głęboki wdech, gdy to zrobiłam.

A następnie powoli sięgnęłam i odblokowałam drzwi, otwierając je, więc mogłam go zobaczyć. 

Stał tam na ganku, wyglądając na osamotnionego, jego brwi zmarszczyły i złączyły się w zdezorientowaniu, a desperacja przepłynęła przez jego twarz. Kaptur ponownie znalazł się na jego włosach, a dłonie były wciśnięte w kieszenie jego bluzy. Natomiast wiatr wiał dziko i gwałtownie, a śnieg - pomieszany z grubymi kroplami deszczu - przemoczył jego ubrania, z pewnością przyklejając mu je do skóry.

Ciemny, całkowicie przemoczony materiał jego bluzy przylegał ciasno do jego ciała, uwydatniając jego żuchwę, gdy przylegał również po bokach jego twarzy.

Czułam się jeszcze gorzej, niż zanim wstałam i spojrzałam na niego.

Wyglądał dosłownie nędznie i żałośnie.

Ale ja nie mogłam się ruszyć.

Nie mogłam nawet złożyć swoich myśli w jedną całość.

Nieznacznie potrząsnęłam swoją głową. - Czy ty masz w ogóle pojęcie jak poniżające to było? - wreszcie przemówiłam.

Powiedziałam to cicho i  łagodnie, jednakże przecięło wiatr niczym szczała, więc mógł doskonale mnie usłyszeć.

-Wszyscy się śmiali. Wytykali mnie, gapili się i szeptali. Natasha dopiero co mi powiedziała, że już dłużej nie jesteśmy przyjaciółkami, a Greg ze mną zerwał. Twoja własna dziewczyna, której pozwoliłeś na to, aby legalnie wyzywała mnie tak jak to zrobiła przed całą szkołą, nazywając mnie suką i mówiąc, że nie mam nawet u ciebie szans. Powiedziała, że byłam idiotką, starając się o to, abyś ze mną był i że nigdy cię nie obchodziłam. A podczas tego wszystkiego - kiedy byłam całkowicie upokarzana przez nią i przez wszystkich dookoła mnie, ty nie zrobiłeś nic. Po prosu stałeś tam, gapiłeś się i wszystko obserwowałeś.

-A wtedy. - kontynuowałam, moje ręce trzęsły się po moich bokach. - Kiedy zapytała się czy cokolwiek do mnie czujesz i czy nasza relacja miała dla ciebie jakiekolwiek znaczenie.... - potrząsnęłam głową. - Powiedziałeś nie. 

Wypuścił westchnięcie. - Wiem, że to zrobiłem, ale powiedziałem ci, że byłem za bardzo-

-To ty byłeś jedynym, który wyszedł z całym tym pomysłem bycia w jakimś cholernym romansie, ale na dodatek, to ja byłam tą, której życie kompletnie zrujnowano! - wykrzyknęłam, brzmiąc bardzo histerycznie. - To ja jestem tą, której wszyscy teraz nienawidzą, tą, z której wszyscy się wyśmiewają! To ja jestem tą, która została upokorzona przed całą pieprzoną szkołą! Nawet nie chciałam brać udziału w tym całym romansie z tobą, po pierwsze!  - czułam, że łzy są już niewyobrażalnie blisko, ale robiłam co tylko mogłam, aby jeszcze je powstrzymać. - Od samego początku wiedziałam, że miałeś obsesje na swoim punkcie, udając męską kurwę! Od zawsze cię nienawidziłam, i naprawdę wierzyłam, że się zmieniłeś, nawet nie wiem czemu! Ty nigdy nie mogłeś się zmienić! Zawsze będziesz pieprzonym dupkiem. To jest dokładnie to, kim jesteś, Justin.

Gapił się na mnie w ewidentnym szoku.

Nie miało już znaczenia, że deszcz i śnieg bez przerwy o niego uderzały, atakując go z każdej strony. On pozostawał skupiony na mnie, a zranienie przechodziło przez jego twarz wraz z każdą kolejno wypowiedzianą przeze mnie rzeczą.

-Mam nadzieję, że to jest dokładnie to, czego chciałeś, Justin. Mam nadzieję, że twoim zamiarem od początku było upokorzenie mnie. Bo to jest to co osiągnąłeś. - oświadczyłam. - Dobrze się bawiłeś i wygrałeś tę grę. Jesteś szczęśliwy?

-Mandy. - zaczął.

-Po prostu, wróć sobie do Aubrey i całej reszty zdzir, które najwidoczniej są dla ciebie ważniejsze ode mnie! - wykrzyknęłam. - Według ciebie, byłam pierwszą osobą, która kiedykolwiek ciebie wysłuchała, ale wbrew pozorom, nie chciałeś tego.- przerwałam na moment, kręcąc głową w zdegustowaniu.

Wtedy, nareszcie ponownie zaczęłam mówić, czując jak kolejna fala żaru przepływa przeze mnie. - To nie ma znaczenia, że panikowałeś, podczas gdy Aubrey mnie wyzywała. Od samego początku było wiadome, że to w końcu wyjdzie na jaw, więc to nie tak, że to było zaskoczeniem, dla któregokolwiek z nas! Jeśli naprawdę cokolwiek dla ciebie znaczyłam i jeśli naprawdę się o mnie troszczyłeś, myśl o tym, aby temu wszystkiemu zaprzeczyć, w ogóle nawet nie przeszłaby ci przez głowę! - i kiedy wysapałam ostatnie słowa, poczułam jak w końcu całkowicie pękam, a łzy już płyną wzdłuż mojej twarzy, sprawiając, że moje słowa są jeszcze bardziej histeryczne.

Jego twarz była przepełniona szokiem i zranieniem, i przez dobry moment, wszystko co mógł zrobić to stać tam i gapić się na mnie. Fale łez spływające po mojej twarzy wydawały się przenosić go na całkowicie inny, wyższy poziom niedowierzania.

Następnie ponownie zaczął potrząsać głową. - Mandy, proszę, ja-

-Naprawdę myślałam, że się zmieniłeś. Myślałam, że byłeś inny. Myślałam, że miałeś to na prawdę na myśli, gdy powiedziałeś mi, że coś dla ciebie znaczę i że żywisz do mnie jakieś uczucia. - oświadczyłam spokojnie, podczas gdy ciche łzy zalewały moje policzki. Pociągnęłam nosem, przecierając oczy i czując jak fala upokorzenia znowu mnie zalewa. - Ale najwidoczniej byłam naiwną, zakochaną idiotką. I żałuję tego, że kiedykolwiek coś mnie z tobą łączyło.

Justin potrząsnął głową, a dramatyczny odcień desperacji, przepłynął przez jego twarz. - Mandy, proszę... - błagał mnie, robiąc krok w przód i z rozpaczą umieszczając dłonie na framudze drzwi.

-To Ryan. - powiedziałam krótko, wskazując głową w przód, gdzie znajome reflektory Mustanga mojego kuzyna właśnie oświetliły podjazd, na który wjechał. - Prawdopodobnie przyjechał, aby mnie odwiedzić. Może podrzucić cię do domu.

I wraz z tym, obróciłam się do niego plecami.

-Nie, zaczekaj, po prostu pozwól mi wyjaśnić... - zaczął.

Ale ja jedynie potrząsnęłam głową.

Nie byłam w humorze na słuchanie wymówek.

-Do zobaczenia kiedyś tam, Justin. - powiedziałam cicho. 

I wraz z tym, ponownie zamknęłam mu drzwi, natychmiastowo je blokując.

Ale tym razem, nie zsunęłam się na podłogę i nie czekałam na to, aby usłyszeć, co powie.

Obróciłam się i wbiegłam tak szybko jak potrafiłam po schodach, rzucając się na moje łóżko w momencie, kiedy poczułam jak świeża fala łez ponownie przejmuje nade mną kontrolę.

Nie myślałam, że to było w ogóle możliwe, aby poczuć się jeszcze bardziej żałośnie, niż przez ten czas od czwartkowego popołudnia. 

Ale najwidoczniej, tak jak w większości rzeczy, które wydarzyły się wcześniej w tym tygodniu...

Myliłam się.

----------------------
*MILF - Mother I'd Like to Fuck... Muszę to tłumaczyć? :D



~~*~~

*uwaga będę narzekać*

Zanim zalejecie mnie falą komentarzy czemu tak długo musieliście czekać, bla bla bla, wyjaśnijmy coś sobie. Jestem w ostatniej klasie gimnazjum, 18 piszę egzaminy i to co się teraz dzieje w mojej szkole to istne piekło, więc to normalna kolej rzeczy, że przetłumaczenie nowego rozdziału to ostatnia rzeczy, która jest dla mnie ważna w tym momencie. Druga tłumaczka również ma presję w szkole, także zrozumcie, że mamy swoje życia prywatne i jesteśmy nastolatkami, więc czasami nam się po prostu.. nie chce.  Tym bardziej gdy ma się pełno powiadomień o komentarzach, które mówią tylko jedno "Co tak długo, czekam czekam czekam, długo jeszcze......" itd.  Informujemy ponad 80 osób, komentuje niecałe 30, więc nawet nie próbujcie nam zarzucać, że nie wywiązujemy się ze swoich "obowiązków" (a znaleźli się tacy śmiałkowie na moim ask'u) 

Więc wkurzyłam się, usiadłam do laptopa i tłumaczyłam ten rozdział cholerne 8 godzin ( z pewnością zajęło mi to więcej, ale po 8 wkurzyłam się i przestałam sprawdzać, która godzina), więc, proszę, chociaż to skomentujcie czymś więcej niż "supi, czekam na kolejny"....


Okey, wygadałam się, ulżyłam sobie, wracamy do najważniejszego:

1. Justin to dupek.
2. Aubrey to suka.
3.Tak bardzo szkoda mi Mandy :(
4. Wspominałam już, że Justin to dupek? 


Ps. Następny rozdział to mój ulubiony rozdział i z pewnością przez was długo wyczekiwany, także nawet jeśli będzie mieli czekać kilka miesięcy, uwierzcie warto!!!!


Much love, Paulla :) <33




Obserwatorzy

Szablon by @mohito_x